czwartek, 9 października 2014

Rozsławiony bład (X)

Wiatr świszczał w uszach mężczyzny idącego równym marszem po chodniku. Zmierzał radośnie do najbliższego kiosku, by nabyć najnowszą gazetę, a może nawet kilka gazet. Wtem zauważył małą budkę, którą właśnie otwierała kobiecina przy kości. Z szeroki uśmiechem ustawił się przy okienku i zaczekał, aż sklepikarka na dobre przystąpi do pracy. Gdy tak się stało, wymienił kilka tytułów i z niecierpliwością wypłacił kobiecie należność. Zaraz potem zniknął w jednej z ciemnych uliczek i przyjrzał się pierwszej stronie pierwszej gazety.

"Zbrodnia, która wstrząsnęła Londynem"

Tajne spotkanie rządu zostało brutalnie przerwane wypuszczeniem gazu. Wszyscy strażnicy zostali obezwładnieni i zamknięci w piwnicach budynku, w którym odbywało się posiedzenie. Sala obrad była szczelnie zamknięta, a sprawcy zadbali o to, by zabójczy gaz nie miał możliwości ucieczki. Policja nie zna sprawców tego występku, a słynąca do tej pory z nieomylności detektyw Sherry White przyznała się do swojego błędu. Ponad połowa urzędników państwowych, którzy brali udział w spotkaniu nie żyje, reszta leży w szpitalu w śpiączce. Wszyscy ulegli poważnemu zatruciu. 
Czy ktokolwiek jest w stanie schwytać odpowiedzialnego za to człowieka i zapobiec kolejnym atakom? 

Moore nie musiał sprawdzać pozostałych gazet, bo artykułu zajmujące zaszczytne miejsce na pierwszych stronach mówiły o tym samym. Niektóre nagłówki okraszone nawet były zdjęciem tak dobrze mu znanej kobiety. 

*

Pokój szpitalny pełen był kwiatów i najrozmaitszych słodycz, które rodzina i przyjaciele przysłali inspektorowi. Mężczyzna był już w pełni świadomy, ale ciągle nie pozwalano mu ruszać się z łóżka, bo przecież dopiero co uniknął śmierci. On jednak wolałby by zakazali go odwiedzać, gdyż to oszczędziłoby mu cierpień psychicznych.
- Jak to "pomyliłaś się"? - rzucił podirytowany, kolejny raz poprawiając poduszkę pod swoimi plecami.
- Jestem człowiekiem, nie maszyną. Mam prawo do błędu - odburknęła Sherry, owijając sobie kępkę włosów wokół palca.
- Nie mylisz się w tych zawiłych, ale ogółem mało znaczących sprawach, ale gdy idzie o sprawy państwowe, to się mylisz?! Wiesz co to może oznaczać?!
- Mogą zabronić ci udzielania mi informacji lub całkowicie odsunąć mnie od praw detektywistycznych. Tobie nic nie grozi, więc nie rozumiem paniki - odparła wyniośle.
- Kłócicie się jak rodzeństwo - wtrącił się James - Oboje macie racje. Henry wolałby mieć nas pod ręką, choć jego posadzie nic nie grozi. Dotarło wreszcie od obu, że po prostu dbacie o siebie na wzajem? 
Oni tylko rzucili mu karcące spojrzenie, ale postanowili odpuścić sobie dalsze dysputy na temat nieomylności Sherry i konsekwencjach jej omylności. W tym wszystkim najbardziej zagubiona była Margaret, która przycupnęła na jednym z krzeseł i cały czas milczała, bo nie potrafiła dojść do siebie po ostatnich wydarzeniach. 
- A wiesz już chociaż coś nowego? - spytał inspektor, siląc się na uprzejmy ton.
- Nie dopuszczono mnie do budynku, w którym doszło do zagazowania, ale mam kilka teorii, które niebawem sprawdzę. Tyle, że będzie to moja ostatnia sprawa, a wy oboje musicie mi pomóc usunąć się w cień - wyszeptała i wbiła wzrok w podłogę.
W sali zapadła nieprzerwana cisza, a każde z nich ważyło w myślach słowa pani detektyw. Jasne było, że chodzi jej o coś więcej niż jedną większą pomyłkę, ale nie mieli pomysłu, co by to mogło być. Kobieta rozszyfrowując ich myśli westchnęła ciężko i sięgnęła do kieszeni swojego płaszcza, gdzie nadal spoczywała zielona karteczka. Położyła ja na szafce, która przynależała do łóżka Pistona i czekała na reakcję towarzyszy. 
- Martwa - odważył się przeczytać Holmes i posłał White zatroskane spojrzenie. 

*

Komisarz Williams wraz z Nolanem Edwardsem stawili się w pełnym rynsztunku przed drzwiami domu jednej z kobiet, która brała udział w tajnym zebraniu. Wyszła ledwo co ze szpitala po przebywaniu tam w stanie zagrożenia życia i podobno starała się przebywać jak najbliżej rodziny. Samanta podchodziła krytycznie do postawionego przed nią zadania, ale wiedziała że mimo iż z woli pani detektyw, to jednak wypełnia swoje obowiązki. Jej towarzysz nacisnął z uśmiechem na dzwonek i zrobił krok do tyłu, by nie oberwać drzwiami, jeśli te otworzyły by się na zewnątrz. Po chwili stanął przed nimi mężczyzna, zza którego nóg wychylała głowy dwójka dzieci w wieku do dziesięciu lat. 
- My do pańskiej żony, musimy dowiedzieć się czegoś o niedawnej katastrofie - wyrzuciła z siebie urzędowym tonem policjantka i na wszelki wypadek pokazał odznakę.
- Dopiero co wróciła ze szpitala... - zaczął mężczyzna, ale nie dane było mu skończyć.
- Szkoda, że tak późno. Ubolewamy nad jej stanem, ale przestępca nie będzie czekał - wyjaśniła i bez zbędnych ceregieli przecisnęła się koło swojego rozmówcy do wnętrza domu. 
Nolan odczekał z grzecznym uśmiechem i podążył za nią dopiero, gdy właściciel domu go wpuścił. Doskonale wiedział, co się kroiło i wolał nie narażać się rodzinie podejrzanej. Nie mieli na to zbyt wiele dowodów i dlatego komisarz musiała przeprowadzić stosowna rozmowę z panią Walker. Miał cichą nadzieję, że wszystko odbędzie się na spokojnie i bez bardziej zaciętych kłótni, bo ciągle jeszcze nie przywykł do tego aspektu swojej pracy. Świadom był, że cudzoziemka, w której interesach leżało chronić swój kraj i z tego powodu wystawiła się na niebezpieczeństwo może nie być przyjemna w obyciu, ale kurczowo trzymał się myśli, że przecież ich ludzie czekają w pogotowiu.

*

Postać krążąca nerwowo pod budynkiem sądu zdawała się nie zwracać uwagi na ludzi, którzy ewidentnie się jej przyglądali. Nie miała czasu zastanawiać się nad własnym bezpieczeństwem, gdy tuż obok ważyły się losy państwa i jej przyjaciół. Wtem z drzwi prowadzących do środka wyszedł mężczyzna i zbliżył się do niej kręcąc głową. 
- Wypuszczą panią Walker. Za mało dowodów. Media zrobią z tego tematu przepiękny użytek - bąknął Holmes i schował ręce do kieszeni. 
- Grunt, że Pistone nie straci pracy. Dzwonił do mnie, już rozmawiał z szefem. Oczywiście ze szpitala, bo nadal nie chcą go wypuścić - odparła Sherry i pozwoliła objąć się ramieniem.
We dwójkę ruszyli uliczką ku Baker Street, nie zważając na taksówki przejeżdżające nieopodal. Mieli ochotę na długi, wspólny spacer, podczas którego mogli by szczerze razem porozmawiać. Wykorzystali każdą minutę, nie zostawiając niedopowiedzeń i niejasności. Musieli być absolutnie wszystkiego pewni i nie zostawiać miejsca dla przypadku, bo zbyt wiele od tego zależało. 
- I jak? - pani Collins czekała na nich w drzwiach ze strwożoną miną.
- Mają za mało dowodów - odparła Sherry z nikłym uśmiechem i weszła do budynku.

*

Kolejne tygodnie na Baker Street należały do tych burzliwych, ale pierwszy raz w życiu Sherry nie było to spowodowane sprawami. Tak jak podejrzewała, odsuniętą ją od policji i zakazano komukolwiek udzielania jej informacji. Holmes wykorzystywał ten czas jak najlepiej potrafił i znikał z mieszkania na całe dnie, czasem zabierając ze sobą Collinsów. Wszystko to było jednak przemyślane i miało swoje uzasadnienie, które znane było tylko dwójce detektywów, inspektorowi, który wrócił już do służby i kilku "znajomym" panny White. Prawdę powiedziawszy dopiero wieczorami kobieta się wyciszała i o dziwo nie miała nawet siły czy ochoty, by narzekać na nudę.
Tego dnia było podobnie, choć wśród znajomych Sherry panowało niejakie podniecenie związane z  jej urodzinami. Został do nich niecały tydzień i wszyscy wspólnie planowali już wielką imprezę. Nawet Holmes, widząc pracującą po nocach partnerkę postanowił włączyć się w to całe szaleństwo. Państwo Collins ciągali go od sklepu do sklepu, pokazując najrozmaitsze dekoracje i doprowadzając mężczyznę do szału. Ku jego zadowoleniu atrakcje z tym związane na ten dzień się skończyły i mogli już spokojnie wracać do mieszkania. Jednak uśmiechy spełzły z ust, bo mijająca ich po drodze staż pożarna stała przed ich domem, a mężczyźni w kombinezonach starali się okiełznać ogień pod numerem 221B. Cała trójka na raz zbledła, bo byli boleśnie świadomi, że Sherry była w środku.
Chwilę później jeden z będących na miejscu policjantów potwierdził ich obawy, przyznając że znaleziono zwłoki, które sama Rainey zidentyfikowała jako należące do pani detektyw. Holmes pierwszy raz dosadnie zrozumiał, że naprawdę zawsze zależało mu na tej kobiecie.

*

Piston uderzył pięścią w stół, a zebrani w jego gabinecie zamilkli. Mężczyzna przetarł dłonią skronie i westchnął ciężko. Miał świadomość tego, że jego zadanie nie należy do łatwiejszych i że wszystko musi pójść zgodnie z planem. Tak jak to mówiła Sherry, nie ważne że jej teraz przy nim nie było, a Holmes wyglądał na zdezorientowanego. 
- Mamy dowody obciążające panią Walker i posiadamy też ubranie z kodem genetycznym mężczyzny. Wstępnie zakładamy, że to Moore, który jednak, wbrew wszystkiemu, nadal wymyka się z naszych akt. Nie notowany, brak jego DNA. Jedyną szansą jest rozpoznanie przez panią Walker tego ubrania, jako jego. Można obiecać jej zelżenie kary, a jeśli będzie miała alibi, to nawet całkowite odsunięcie od podejrzeń. Kto się tego podejmie?
Pomiędzy obecnymi policjantami przebiegł szmer, a po chwili zgłosiło się kilka ochotników, których inspektor odesłał z aktami po dowody i nakazał zaraz brać się do roboty. W pomieszczeniu zostało kilka osób, a on znów musiał wziąć głębszy oddech.
- Samanto karz ludziom wrócić do ich zadań. Póki co, to wszystko - dodał już spokojnie.
Wywołana komisarz wstała i wyprowadziła pozostałych mundurowych z sali, w której został inspektor z panią patolog i Holmesem. Drzwi się zamknęły, a w gabinecie zapanowała niezręczna cisza. 
- Kolejnym dowodem jest ta zielona karteczka - dodał - Dowiodła, że tylko on kupował ten papier, wiemy, że jej groził. Jest nasz.
- Niepotrzebnie wpakowałam się w tą całą przygodę - bąknęła Rainey i założyła nogę na nogę - To wszystko jest ponad moje siły. Podrzucanie trupa do domu, który ma zaraz spłonąć. Wywożenie przyjaciółki do mojej babci, żeby mogła się ukryć i ta cała akcja konspiracja - westchnęła.
- Masz szczęście, że są jeszcze dźwiękoszczelne gabinety i możesz nam się wyżalić - odparł z przekąsem Holmes i zmarszczył brwi - Ty przynajmniej nie masz tak ciężko jak ja.
- Ciężko? - Pistone uśmiechnął się szeroko - Już nie udawaj James, ty ją kochasz. Jakoś nie widziałem, żebyś miał opory, gdy wspomniała o wszystkim po raz pierwszy.

*

Inspektor dumnym krokiem przemierzył dystans dzielący go od krat, za którymi siedział John Moore. Po tak wielu latach w końcu był na jego łasce i Henry napawał się ta myślą jak niczym innym. Założył ręce do tyłu i z szerokim uśmiechem stanął przed ofiarą spisku. 
- Pani Walker rozpoznała twoją kurtkę kochaniutki. Materiał genetyczny pasuje. Mamy kartkę z pogróżką, którą wręczyłeś White, gdy jeszcze żyła. Nie masz alibi. Mamy cię - stwierdził z satysfakcją.
- A ja nie mogę wyjść z podziwu - przyznał siedzący na prymitywnym łóżku mężczyzna - Choć poprawił bym cię, co do rzekomej śmierci naszej ukochanej Sherry. Ty niestety nic nie potwierdzisz, bo to by mnie odciążało. Ale mniejsza o to. Ja wiem, ty wiesz, ona wie. Ciekaw jestem skąd wiedzieliście, że nie będę miał alibi.
- Nie wiem o czym mówisz - odparł radośnie inspektor.
- Poprawię cię Pistone co do jeszcze jednego. Nie macie mnie - ręce ciemnookiego powędrowały do kieszeni - Pogratuluj jej, bo wygrała, bez sprzecznie. I życz im wszystkiego najlepszego we wspólnym życiu. To mój prezent ślubny - mówiąc to wyciągnął rękę ze strzykawką i wbił ja sobie w żyłę.
Henry Pistone nie mógł nic zrobić, jak tylko patrzeć i wezwać pogotowie. 

*

Wieś to spokojne miejsce z dala od zmartwień i tłoku panującego w mieście. Nie ma tam zabójców i wielkich kryminalistów, przynajmniej z reguły. Bywają za to przyjemne widoki i wielkie przestrzenie. Dom babki Margaret był wielki, ale usytuowany na odludziu. Jak okiem sięgnąć żadnych sąsiadów. James uważał to za zaletę, ale Sherry nie była skłonna się z nim zgodzić. 
- A teraz proszę cię o jedną, jedyną rzecz - powiedziała stanowczo pani patolog - Ty mnie o nic więcej nie proś. Wiesz co ja przeżyłam?!
- Co ty przeżyłaś? Ja nie żyję, pomyśl o tym - zachichotała pani detektyw - I w dodatku muszę zrezygnować na parę lat z działalności detektywistycznej, a potem i tak będę musiała ją ograniczyć. To nie będzie już to samo.
- Zmiana nazwiska, zmiana osobowości. Pani Holmes - Pistone uśmiechnął się szeroko i podniósł do ust filiżankę z herbatą.
- Właśnie! - Sherry wyglądała na rozentuzjazmowaną samym wspomnieniem o jej ślubie z Jamesem - Macie zaproszenie na jutrzejszy ślub - zaśmiała się - To, ze prawnie już mam jego nazwisko nie znaczy, że nie będzie mszy. Mam śliczną sukienkę, a on załatwił sobie garnitur.
- Nigdy nie przypuszczałem, że się ożenię. A już na pewno, że to kobieta sama o tym zdecyduje i odbędzie się to bez zaręczyn i normalnego wesela - dodał Holmes i pokręcił głową.
- Coś ci przeszkadza? - reakcja kobiety była natychmiastowa.
- Wszystko gra, do tego dostaliśmy przecież pierwszy prezent! - wykrzyknął.
- Właśnie, co z Johnem? - tym razem to Margaret ożywiła się na słowa Jamesa.
- Podał sobie jakieś środki psychodeliczne. Mamy obowiązek go wypuścić, aczkolwiek skazany jest na opiekuna i w takim stanie nie jest w stanie samodzielnie myśleć. Kurator, opiekun. Niegroźny świr - podsumował inspektor.
- A jak to było z tym brakiem alibi? - wtrącił się James - Ogółem zbiłaś mnie z tropu Sherry, nie planowaliśmy, że to odbędzie się tydzień przed twoimi urodzinami.
- Tak wyszło. A co do alibi, to mieliśmy wtyczkę. Podaje się za bandziora, który potrzebuje pomocy wielkiego M. i umawia się z nim, ale tak naprawdę ma inne zamiary - dodała lekkim tonem.
- Czyli wszystko dobrze się kończy. Taki nasz happy end? - upewniła się Rainey.
- Margaret, ty naiwna istoto! - odparła na to pani detektyw - To dopiero początek!

--------------------------------------------
Przepraszam za błędy! I za opóźnienie (jeden dzień, ale zawsze).
Co myślicie? Jak Wam się podoba takie zakończenie tej sprawy?
Dodam dla uspokojenia, że Sherry mówi prawdę.
To nie koniec.
Jeszcze przecież Mycroft i William muszą się urodzić.
Tym razem bez zdjęcia. 
Ten rozdział dziwnym trafem mi się podoba.

9 komentarzy:

  1. Ha! To było świetne! Cały rozdział, jego fabuła... Wow! Ta mistyfikacja - od początku wiedziałam, że śmierć Sherry to kit, bo przecież jakby umarła to by się opowiadanie skończyło, a to można było wykluczyć.. :) Ale napisałaś to w tak fajny, lekki sposób, że czytało mi się wręcz wyśmienicie! I ta końcówka, tekst pani detektyw: "Ty naiwna istoto!" - ale jej pojechała - "To dopiero początek!" - YES! YES! YES! Jak najwięcej takich historii!
    Ciekawa jestem tylko, co też pan M. wymyślił... ;)
    Ale żeby nie było nazbyt różowo - przyczepię się do literóweczki: "Oni tylko rzucili mu karzące spojrzenie..." -> karcące chyba, nie? ;)
    Dzięki ci za ten rozdział. Poprawiłaś mi humor. :D
    Pozdrawiam,
    Gaja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ty poprawiłaś mi humor x3 Ale przyznam, że z tego rozdziału jestem dumna. Literówkę poprawiłam, dziękuje za komentarz :D

      Usuń
  2. Uwielbiam twoje opowiadanie. Czytam je od jakiegoś czasu. widzę, że Sherlock wiele cech odziedziczył po obojgu rodzicach. Ich cechy skumulowały się w ich najmłodszym dziecku. Do tego świetnie połączyłaś żółtą buźkę i strzelanie do niej. Matka maluje buźkę, a ojciec strzela. Nie zapomniałaś o arcywrogu, oraz upozorowaniu śmierci przez Sherly. Wyszło ci to wspaniale. Na szczęście ona powiadomiła najbliższe osoby i poprosiła je o pomoc. Co za przypadek, że sherlock mieszka w tym samym mieszkaniu co kiedyś jego rodzice.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podoba :D Naprawdę miło się czyta takie komentarze. Obiecuje też, że to nie koniec tych wszystkich ironi losu, a i o Barker Street nie pozwolę zapomnieć moim bohaterom ;)

      Usuń
  3. Brawo! Świetne. Czekam na kolejne rozdziały...
    Nie wiem, jak ty to robisz. Piszesz tak logicznie, i... wogóle piszesz. Dawno mnie tutaj nie było... :/ Sorry. Za to zajrzałam do każdego posta, mimo, że nie komentowałam.
    Ja stwierdziłam, że nie potrafiłabym napisać całego opowiadania. Nie wiem czy będę kontynuować Eventę.
    Powodzenia
    Stefa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, żyjesz! A już się o Ciebie martwiłam :3
      Szkoda, że nie jesteś pewna, co do dalszego prowadzenia Eventy :/ Ale rozumiem, jak to czasami bywa i z czasem i z zapałem i z wszystkim innym :) W każdym bądź razie jeśli jednak jeszcze coś napiszesz, to wiedz, że chcę o tym wiedzieć ;)

      Usuń
    2. Dzięki. Bardzo możliwe, że napiszę coś o piratach, ale:
      a) nie mam pojęcia kiedy
      b) bedzoe to o... m. in. corce Sparrowa, wiec boje sie twojej oceny i mam nadzieję że niczego nie spapram z samą historią z filmów.
      No i nie będzie to ambitne opowiadanie, a raczej napisane pod wplywem ogladania filmow(w wakacje obejrzalam wszystkie czesci, jedna czy dwie nawet dwa razy) i dla przyjemności.
      Cóż, nic nie jest pewne...
      Kumpel

      Usuń
    3. Mojej oceny się boisz? Kochana nigdy nie słyszałam czegoś równie krzepiącego, naprawdę xD A jak to bywa z czasem, to sama wiem, dlatego też trzymam kciuki :>
      Oglądania Piratów nigdy za wiele :3

      Usuń
  4. Rozdział przeczytałam już dość dawno, ale że przez ostatnie parę dni nie miałam internetu, to nie skomentowałam. W ogóle przepraszam cię bardzo za moje karygodne opóźnienie z komentarzem, ale mam za mało czasu na wszystko.
    tak czy owak rozdział bardzo mi się podobał, i właśnie taką miałam nadzieję, ze to nie koniec, a dopiero początek, jak przyznała na końcu Sherry :D Swoją drogą kompletnie nie wyobrażam sobie jej w białej sukni stojącą na ślubnym kobiercu i to jeszcze z Jamesem. Chociaż to było oczywiste, że do tego dojdzie, ale może to i lepiej, ze nie umiem ich sobie razem wyobrazić w takiej sytuacji :P Bo ja zawsze płacze na ślubach :P No nic...Nie rozpisuję się, mam jeszcze masę roboty i jak zdążę, to nowy rozdział przeczytam jeszcze dziś :)
    ściskam :*

    OdpowiedzUsuń