piątek, 12 września 2014

Zabojcze wesele (VIII)

Już z samego rana, gdy tylko pierwsze promienie słońca wpadły do kuchni Collinsów, właścicielka mieszkań zerwała się na równe nogi. Jej mąż - Leonardo jeszcze smacznie spał, ale kobiecina nie miała zamiaru powracać do spania. Zaparzyła herbaty i wsypała do miski biszkoptów. Potem wszystko ustawiał starannie na tacę i ruszyła ku numerowi 221B. Mimo swoich lat, szybko przemierzyła schody i wnet stałą przed zielonymi drzwiami, za którymi urzędowała Sherry i James. Pewnie pchnęła je i przekroczyła próg, by jak co dzień zostawić tacę na stoliku dla pani detektyw. Zwykle panna white jeszcze spała, a w pomieszczeniu nie było śladów jej bytności, tym jednak razem światło było zapalone, a na kanapie leżały rzeczy należące do Sherry. Pani Collins rozejrzała się wokoło i serce jej zamarło. W pierwszej chwili nie zauważyła przewróconego krzesła i ciała wiszącego na grubym sznurze, który umocowany był na suficie. Z gardła kobiety wydarł się długi krzyk. Zbudzony tym wysokim dźwiękiem James wbiegł jak oparzony do salonu, zapominając po drodze ubrać się porządnie, przez co pojawił się w samych bokserkach. Przetarł pięściami oczy i ziewną przeciągle.
- Pani Collins, co się stało? - spytał i powędrował wzrokiem za drżącą ręką kobiety.
W przeciwieństwie do wystraszonej właścicielki, Holmes tylko przeczesał włosy ręką i szturchnął w bok zwisająca z sufitu panią detektyw. Ta otworzyła oczy i uśmiechnęła się szeroko. Gestem wskazała krzesło i odkaszlnęła.
- Podasz mi je, James? Nogi mi zdrętwiały, widocznie zasnęłam - wybąkała, a pani Collins o mało nie zemdlała.
- Co ty u licha robisz? - spytał, ziewając i podsuwając krzesło pod nogi kobiety.
- Rozgryzałam zagadkę sprzed stuleci - odparła z uśmiechem.

*

Sherry rozmasowywała gardło, a Holmes przygotowywał jej herbatę. Niestety pani Collins, by otrząsnąć się z szoku opróżniła przyniesioną przez siebie filiżankę i koniec końców pani detektyw została jedynie z biszkoptami. 
- Na przyszłość bardziej się kryj z takimi doświadczeniami - poprosił ją James i ziewnął, nadal pozostawał jedynie w bokserkach.
- Gdybym się kryła, to byście mnie nie ściągnęli. Nadal wisiałabym u sufitu. To było najlepsze rozwiązanie - odparła chrapliwie kobieta i wzruszyła ramionami.
Wtem usłyszeli stłumione głosy dochodzące zza drzwi, więc ruszyli ku salonowi, gdzie zastali czekającą już panią Collins i Henrego Pistona. 
- Pan inspektor - Sherry próbowała mówić normalnie, ale chrypa jej to uniemożliwiała.
- Ileś ty wisiała na tym sznurze? - rzucił Holmes i dopiero w obecności Pistona uświadomił sobie swój brak odzienia.
Inspektor tylko mierzył dwójkę podejrzliwym spojrzeniem, a starsza właścicielka opuściła ich, patrząc na pannę White z niejakim wyrzutem. Kobieta zdawała się jednak tego nie zauważać i skupiła się na policjancie, tymczasem James z płonącymi polikami udał się dyskretnie do swojego pokoju, by coś na siebie narzucić.
- Co tym razem Pistone? 
- Masz straszliwą chrypę kochana - stwierdził Henry i poprawił mundur - Kobieta zmarła w swoim domu. Brak oznak zawału, czy wstrząśnienia mózgu, żadnych uszkodzeń. 
- Brzmi ciekawie. Gdzie?
- Albany Street 17C - wyrecytował mężczyzna - Jedziecie teraz, czy taksówką?
- Naucz się, że radiowozy to nie dla nas - powiedziała ledwie słyszalnie i ruszyła ku kuchni, by napić się gorącej herbaty przygotowanej przez Holmesa.
Inspektor westchnął z trudem i ruszył schodami w dół, wcześniej dokładnie zamknąwszy drzwi. W progu skinął jeszcze państwu Collins, bo teraz już i Leonardo był na nogach. 
- Myślę, że nie chce wiedzieć, co się stało - mrugnął do nich.
- I ma pan całkowitą rację - poparła go zaraz starsza kobieta.

*

Sherry nie widziała naruszania prywatności w odwiedzaniu domu trupa. Jednak co poniektórzy policjanci mieli widoczne opory, co do tego, by choćby zajrzeć do środka, nie mówiąc o wyłamywaniu drzwi. I choć przywykła do odmienności znanych jej "strażników prawa", choćby do charakteru Samanty Williams, tak nowicjusze, nie ważne, że w policji służyli od ponad roku, tacy jak Nolan Edwards byli dla niej niezrozumiali. Może i widziała chłopaka kilka razy w pobliżu wcześniej wspomnianej pani komisarz, to jego charakter nie zapadł jej w pamięci.
- Co ten fajtłapa robi? - spytała Pistona, widząc Edwardsa potykającego się o dywan, na którym leżało ciało.
- To komisarz, tak jak Samanta. Choć jak widać nadal się uczy...
- Nie widać postępów, a przecież jest z wami kilka lat - zaperzył się Holmes.
- Ale niektórym nigdy się nie dorówna, choć można się uczyć całe życie - wyznał nie bez podziwu.
Tymczasem White zdążyła zbliżyć się do ciała i poddać je wstępnym oględzinom, odgoniwszy wcześniej Nolana. Kobieta wdziała, jak zwykle, białe rękawiczki i raz jeszcze przyjrzała się interesującym ją szczegółom.
- Nie spadła z łóżka, jak zapewne założyliście - powiedziała pewnie.
Henry dopiero teraz oderwał się od rozmowy z Jamesem, który automatycznie zbliżył się ku dedukującej. Brwi inspektora zmarszczyły się, a pani detektyw postanowiła kontynuować.
- Dlaczego miałaby spać w takim stroju? - spytała wskazując jej sukienkę.
- Drzemka - wyjaśnił Pistone - Naszykowała się do wyjścia i postanowiła odpocząć.
- Z taką fryzurą? - pytanie to zabrzmiało jak obelga w ustach kobiety - Ludzie jej pokroju nie niszczą godzin u fryzjera przez drzemkę - ton jej głosu był pouczający, jakby mówią do dziecka, które popełniło błąd - Zresztą skąd założenie, że dopiero się wybierała? Ona wróciła. świadczą o tym plamy potu na szyi i w pobliżu pach, jaki i brak perfum, których zapewne użyłaby przed wyjściem, a które nie wywietrzałyby do tego czasu. Po nocnej zabawie zapach mógł się ulotnić. I tak jak mówiłam - tacy jak ona dbają o swój wizerunek i nie łażą z plamami od potu na spotkania, przyjęcia, czy... śluby. Pomagała pannie młodej, była jakąś bliską przyjaciółką. Na kredensie leży plan rozsadzenia gości i menu. Zakładam, że za mąż wychodziła ta druga ze zdjęcia - palec kobiety wystrzelił ku oprawionej w ramkę fotografii - Nasza denatka nie dotarła do łóżka. Zasnęła na o wiele dłużej niżby chciała.

*

Miesiąc miodowy zawsze kojarzy się parze młodej z sielanką, wypoczynkiem i zajmowaniem tylko sobą. O ile się da. Mało kto rozumie, że los potrafi być niesłychanie złośliwy i wtedy właśnie zesłać nieszczęście. Dla zabobonnych, świeżo upieczonych małżonek jest to zły omen i ostrzeżenie. A nie ma nic lepiej wrysowującego się w opis złej wróżby, jak śmierć przyjaciółki. Tym bardziej jeśli ginie ona  po powrocie z wesela. Co prawda pani detektyw starała się zrozumieć strach i ból młodej pary, ale kilkuletnie przebywanie z Jamesem pod jednym dachem znieczuliło ją delikatnie na uczucia innych ludzi, zwłaszcza obcych.
Musiała więc powstrzymywać się, by nie potrząsnąć łkającą kobietą. Była nawet skłonna stwierdzić, że tym razem to Holmesowi przydzieliła przyjemniejszą pracę. W końcu kucharze, organizatorka i za razem właścicielka wynajmowanego na wesele lokalu nie będą przerywać zeznań na rzecz łez.
- Na nic nie chorowała - młody mężczyzna odpowiedział za swoją płaczącą małżonkę.
- A jakieś podejrzane zachowania? - kontynuowała Sherry.
- Nic. Świetnie sobie radziła z ogólnym panowaniem nad wszystkim. Rozmawiała z organizatorką, ustalała wszystko z kucharzami. Sumiennie wywiązała się z obietnicy. Bo taka właśnie była - powiedział młodzieniec, a kobieta skrywająca twarz w jego ramieniu zawyła głośniej.
- Jakie miała obowiązki podczas całej imprezy?
- Dbała o wystrój sali, smakowała wszystkich potraw, pilnowała didżeja, odprawiała gości, którzy chcieli szybciej zwinąć się do domów. Na koniec jeszcze zebrała alkohol, który został i zawiozła go do naszego domu. To tyle - zakończył mężczyzna.

*

- Coś odkrywczego? - spytała, gdy tylko wysiadła z taksówki i zauważyła Jamesa.
Wesele odbywało się w budynku nad jeziorem, który zwykle służył szkolnym koloniom, obozom i turystom za mini hotel. Wszędzie dookoła rosły potężne drzewa, a teren należący do właścicieli był rozległy.
- Nie za wiele. Dekoracje sprzątnięto. Resztki jedzenia zawalają kuchnię, organizatorka nic nie wie, główny kucharz zniknął - wyrecytował Holmes i uśmiechnął się dumnie. 
- Więc należy zacząć od kucharza. Pracownicy coś wiedzą? - dopytywała się, nie zauważając przy tym dumy towarzysza.
- Przyjechał do pracy taksówką, ale nikt nie widział, żeby wychodził. Miał zostać tu na noc i dopilnować, by kuchnia opustoszała, a ta...
- Stoi zawalona jedzeniem, okej. Może się upił, albo zasnął. Trzeba by go poszukać - wtargnęła mu w pół zdania panna White.
- Nigdzie go nie ma. wynajęty pokój stoi pusty - uprzedził ją mężczyzna.
- To może zacznijmy od kuchni? - spróbowała raz jeszcze kobieta, dostrzegając wreszcie, że James nie próżnował.
- To całkiem dobry pomysł - przyznał ten.
Dlatego też skierowali się ku budynkowi, w którym odbywało się wesele. Ponieważ Holmes był tu już wcześniej, poprowadził panią detektyw poprzez kręte korytarze prosto do celu. Sama zaś kuchnia wyglądała jak stajnie Augiasza, jeszcze przed zawitaniem w nich Herculesa. 
- Nie wiem czego tu chcesz szukać - zaczął detektyw - Ale na pewno znajdziesz - dodał z uśmiechem. 
Kobieta westchnęła ostentacyjnie i pokiwała głową. Zadanie nie miało być łatwe, ale to dodawało mu uroku. 
- Spróbujmy ustalić, gdzie dokładnie pracował - wymamrotała i zaczęła rozglądać się po podłodze i blatach.

*

Po godzinie James zasnął na stołku oparty o ścianę, głowę trzymając na dłoni. Natomiast pani detektyw nie poddawała się i w myślach odtwarzała wszystkie zaistniałe w kuchni sceny, które była w stanie odczytać ze śladów noży, kropli krwi i potu, oraz otarć na posadzce. Wtem wykrzywiła tryumfalnie usta i dotknęła ręką podłogi.
- James! - krzyknęła, nie świadoma tego, że mężczyzna zasnął - Ktoś opisywał ci naszego kucharza?!
Ten wybudzony tak nagłą reakcja kobiety, spadł z taboretu i wylądował na ziemi. Mimo swego bolesnego spotkania z ziemią, ani słowem nie wyraził bólu, czy niezadowolenia. Wolał, by zafascynowana swym odkryciem Sherry o niczym się nie dowiedziała.
- Mam nawet jego zdjęcie - wymamrotał niezadowolony i wyciągnął fotografię z kieszeni na piersi.
Kobieta chwyciła je z radością i widząc pyzatą twarz kucharza oraz jego tuszę, podskoczyła w miejscu. Holmes nie rozumiejąc co się właściwie dzieje, zmarszczył brwi. Jeszcze niedawno White przeszukiwała bezowocnie każdy zakamarek pomieszczenia.
- Patrz tu - wskazała pacem na ślady na ziemi, widząc minę partnera - Ciągnięto kogoś sporych rozmiarów. Aż do tamtych drzwi - wskazała zastawione stertą garów przejście do nieznanego im pomieszczenia.
- Ale tam jest schowek na naczynia - mężczyzna jeszcze się nie przebudził, więc komunikat nie dotarł do niego w całości.
Sherry tylko wywróciła oczyma i pewnym krokiem ruszyła do drzwi. Odrzuciła tarasujące jej drogę garnki i przekręciła klamkę. Pomieszczenie okazało się zamknięte na klucz.
- Kto, mój drogi, zamyka na klucz naczynia? - na to James tylko wzruszył ramionami.
Pani detektyw wyciągnęła wsuwkę z włosów i poczęła grzebać w zamku. Wreszcie dało się słyszeć ciche pyknięcie, a drzwi ustąpiły. Za nimi spoczywał otyły mężczyzna, a półki zostały ściągnięte z podpórek i ułożone obok niego.
- Założę się, że brak oznak zawału czy jakichkolwiek urazów - powiedziała dumnie kobieta.
- Ale za to cuchnie od niego arszenikiem - powiedział, schylając się nad trupem.
Kobieta posłała mu zdumione spojrzenie i wiedziona euforią sięgnęła po telefon. W mgnieniu oka wybrała numer inspektora i po chwili czekała, aż ten odbierze. Koniecznie musiała podzielić się z nim zdobytymi informacjami.
- Pistone? Znam powód zgonu denatki - oznajmiła dumnie.
- My też. Po kolejnych badaniach odkryto arszenik w jej ciele. A raczej skutki jego działania - na to radosna mina Sherry zrzedła, a kobieta rozłączyła się bez pożegnania.

*

Inspektor krążył nerwowo po pokoju denatki, której śmierć zaintrygowała zaprzyjaźnioną z nim parę detektywów. Kucharza już widział i zostawił miejsce jego zgonu pod opieką Samanty i fajtłapy Nolana. 
- Rozumiem, że to jedyna osoba, która mogła to zrobić, ale brakuje dowodów i motywu - wypalił wreszcie w stronę pani detektyw.
- Spójrz na to logicznie, Pistone.
- Mogłabyś choć raz użyć mojego imienia - burknął.
- Pistone - skarciła go kobieta - Kucharz i przyjaciółka panny młodej musieli wiedzieć, co dzieje się w kuchni. To jedyne co ich łączyło. Żeby zatruli się tym samym wystarczyło nakazać im próbować wszystkich potraw, które zostaną wypuszczone na salę. Przy czym zatruć tę, której nikt nie waży się dotknąć, albo zabrać zaraz z dostępnego miejsca. Tylko ona mogła to zrobić. Interesuje cię motyw, pójdźmy więc tropem arszeniku. Gdzie i od kogo można zdobyć tę truciznę? O nielegalnym handlu najłatwiej mógł dowiedzieć się kucharz i wszędobylska, sprawująca pieczę nad weselem kobieta. Masz i motyw. Dowód znajdziesz w apteczce podejrzanej, przecież nie pozbyła by się czegoś tak drogiego i przydatnego. 
Policjant westchnął i zmrużył powieki. Już nie raz jej zaufał i nie raz przekonał się o tym, że ta kobieta ma słuszność. Może i po sprawie z królewskim bękartem straciła w oczach wielu pełniących służbę w Scotland Yardzie i mediów, to on nadal w nią wierzył.
- Dobrze. Więc przeszukajmy organizatorkę.

*

Czarna kawa z dwiema kostkami cukru stała się wręcz tradycją kobiety, która po każdej rozwiązanej sprawię wychylała filiżankę z tym napojem. Przy tym towarzyszył jej James, który czasem pozwolił sobie na papierosa. Tym razem nie było inaczej, a para zaszczyciła swoja obecnością kawiarenkę w centrum Londynu. 
- To że uciekła, to już nie moja sprawa. Pistone ją złapie...
- Henry - przerwał jej Holmes z uśmiechem.
- Co? - brwi kobiety zmarszczyły się nieznacznie.
- On ma na imię Henry. Mogłabyś się tego nauczyć. Zapisać gdzieś w tym swoim domku - popukał się w bok głowy palcem.
- Nie będę tracić miejsca na bezeceństwa - odparła z krzywą miną - A Pistone, to Pistone. Nie żaden Harold.
- Henry - powtórzył mężczyzna, tym razem dosadnie powoli.
Na to pani detektyw wzruszyła ramionami i dopiła swoją kawę. Jej noga podrygiwała niespokojnie. Holmes już tylko czekał, aż kobieta wypowie te trzy słowa, które kołaczą jej się po głowie. Widział w jej oczach, że stara się to powstrzymać, ale wiedział, że nie da rady.
- Nudzi mi się - wypaliła wreszcie i uśmiechnęła się do niego.
Miał już przygotowaną odpowiedź, która mogła uratować go od wysłuchiwania tej frazy przez resztę dnia. Uniósł więc delikatnie kącik ust i niewinnie zaczął bawić się rękoma. Całkiem miło było mu prowadzić z nią tą grę. Zwłaszcza z nią, bo żadna inna kobieta nie byłaby w stanie zadowolić go psychicznie tak jak Sherry.
- Wiem słońce - poszło, broń którą trzymał na odpowiednią chwilę, bo wcale nie zamierzał używać zdrobnień w rozmowach z nią, jeśli dojdzie do czegoś na poważnie.
Zdrobnienia są tylko do przedrzeźniania. Wie to on, wie to Sherry i nawet John Moore nie jest pozbawiony tej wiedzy. 
Na polikach kobiety wykwitł rumieniec, który postanowiła skryć za obojętną miną i gazetą. Tak. Te kilka kartek mogło ją teraz uratować, choć musiała przyznać, że lubi, gdy on się z nią droczy.

*


Moore spacerował w ciszy po parku z rękoma włożonymi do kieszeni. Bynajmniej nie był zadowolony, że jego "klienta", czy raczej "wspólnika" czeka jeszcze masa przygotowań. Był człowiekiem porywczym i chciał wszystko mieć od razu. Wszelako rozumiał jednak, że powodzenie całej akcji zależy od tych żmudnych miesięcy przygotowań.
Na  ławce nieopodal zauważył zakapturzona postać, więc przyśpieszył kroku i po chwili dosiadł się do tajemniczej persony. Pierwszy raz zdarzyło mu się, by ten, co prosi o pomoc upierał się przy urywaniu twarzy.
- Jak tam? - rzucił od niechcenia i założył nogę na nogę.
Jego towarzysz wyciągnął z kieszeni papierosy i podał je Johnowi. Ten chętnie skorzystał z tej przysługi, po chwili więc wypuszczał kółka z dymu z ust.
- Praca wre - odparł wreszcie zakapturzony osobnik.
- Nadal się pan upiera przy anonimowości? - spytał od niechcenia.
- Jak najbardziej panie M.
Na to mężczyzna tylko wzruszył ramionami i poprawił swoje włosy. Koło nich przechodzili najrozmaitsi ludzie, więc nie dane im było swobodnie porozmawiać, to jednak nie przeszkadzało Johnowi. Dyskretnie rozglądał się na boki i wręcz niezauważalnie odebrał kilka kartek od swojego towarzysza. Zgiął je w pół i wsunął pod płaszcz, by następnie powoli opuścić park.
--------------------------------------------------------
Za błędy jak zwykle przepraszam. 
Smutno mi, bo pod poprzednim rozdziałem tylko jeden komentarz,.
Gdzie się podziewacie słoneczka? Brak mi Was.
Błagam na klęczkach o komentarze.

1 komentarz:

  1. Naprawdę mnie zastanawia, co ten Moore knuje przeciwko naszej parze detektywów, ale wyczuwam większą akcję i nie wiem, czy się cieszyć czy bać :P A Pistone to mi się widział zupełnie inaczej, ale mniejsza z tym :P
    No i te ich droczenie się...Słońce? masakra, robi się ciekawie :P już nie mogę się doczekać czegoś mocniejszego :)
    dzisiaj krótko, bo mało czasu a chciałam skomentować od razu po przeczytaniu bo potem nie będę miała czasu...Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń