Samotność. Choć wielu mogłoby się sprzeczać, to właśnie ona nas definiuje. Teoretycznie to my decydujemy jak bardzo jesteśmy samotni. Jednak praktyka często wypiera teorię. Jaki mamy wpływ na to, ilu ludzi chce z nami przebywać? Możemy się zmieniać, udawać kogoś kim nie jesteśmy. Jednak nie zdobędziemy w ten sposób ludzi, przy których będziemy czuć się dobrze. Będziemy oszustami. Najlepiej jest się pogodzić z tym, jak bardzo jesteśmy samotni. Dopiero wtedy będziemy żyć pełnią życia.
Sherry White przemierzała zamglone ulice Londynu. Na twarzy miała wymalowany zadziorny uśmiech. Parała się zagadkami, niewyjaśnionymi morderstwami i historiami, z którymi nie radziła sobie policja. Po raz kolejny pokazała im, że jest potrzebna, że sobie nie radzą.
- Idioci - wymamrotała do siebie i zaśmiała się cicho.
Jej telefon zadrgał w kieszeni. Zignorowała wibracje i pokręciła głową. Nie była w zwyczaju odbierać telefonów, które jej nie interesowały. Inspektor Pistone od pół roku próbował umówić się z nią na kolację. Kobieta jednak uważała go za nudziarza, który nie jest w stanie zapewnić jej przyjemnego wieczoru. Dlatego też od pół roku ignorowała jego telefony i z łatwością unikała go podczas rozwiązywania spraw.
Błądząc tak we mgle, Sherry, nawet nie zauważyła, że ktoś zmierza w jej kierunku. Zarys sylwetki ujrzała, gdy już nie było szans na uniknięcie zderzenia. Jednak zwinnie odchyliła się w prawą stronę, by podczas upadku nie wylądować w pobliskiej kałuży. Osobnik zmierzający z naprzeciwka wykonał podobny unik i istnym cudem szturchnęli się tylko ramionami. Jedyną zaistniałą szkodą było wytrącenie mężczyźnie teczki z ręki.
- Przepraszam - Sherry zareagował od razu i schyliła się, by podnieść przedmiot.
Mężczyzna także nie czekał i schylił się równo z kobietą. Stuknęli się głowami, a na twarzach obojga rozkwitł uśmiech. Sherry zlustrowała mężczyznę wzrokiem i już wiedziała dostatecznie dużo, by upewnić się, że nie jest on zagrożeniem.
- To ja przepraszam - odparł, odbierając od niej teczkę.
- Przyjezdny? - oczy kobiet zalśniły - Witam w Londynie.
Już zamierzała odchodzi, ale zgodnie z jej oczekiwaniami, mężczyzna na to nie pozwolił. Nim zdążyła zrobić dwa kroki, złapał ją za ramię. Odwróciła się z przyjaznym uśmiechem.
- James Holmes... - przedstawił się powoli i niepewnie.
- Sherry White. Baker Street 221B - odpowiedziała, mrugając słodko oczyma - Do zobaczenia panie Holmes.
Po tych słowach odeszła pewnym krokiem w stronę swojego lokum. Od dawna czekała na godnego współlokatora, sama nie była wstanie wypłacać się z czynszu. Choć właściciele, państwo Collins, są nader uprzejmi, nie pozwoliliby jej zbyt długo ociągać się z opłatami. Natomiast, dopiero co poznany, pan Holmes wyglądał na idealnego współlokatora. Po pierwszym spojrzeniu wiedziała o nim już tak wiele. Singiel, zagraniczny policjant, najpewniej z Europy, jedynak. Nie przeszkadzało jej, że palacz, bo sama dopiero co postanowiła rzucić nałóg.
Aż pod same drzwi pozostała w dobrym humorze. Kolejna rozwiązana sprawa, dobre zapowiadająca się znajomość z ulicy i pogoda sprzyjająca geniuszom zła. Może nie będzie musiała się nudzić. Klucz posłusznie przekręcił się w dziurce i po chwili Sherry schroniła się za drzwiami przed mgłą. W niecałą minutę przemierzyła schody dzielące ją od apartamentu i tam rozgościła. Małe przytulne mieszkanko. Sypialnia, kuchnia, łazienka, salon... i pokoik na górze. Ogólnie sympatyczne miejsce. Może tapeta niezbyt ciekawa, może z sufitu farba odchodzi, ale kto by się przejmował szczegółami. Przecież nie zamierzała tu żyć wiecznie. Kiedyś znajdzie swojego fanatyka, który zapragnie mieć panią detektyw u boku i który będzie ciekawym osobnikiem. Wtedy wyprowadzą się na wieś i będą mieć trójkę dzieci. A może tylko dwójkę? To wszystko się okaże, na razie trzeba by znaleźć tego szczęściarza w tłumie przewidywalnych ludzi.
- Pani White? Już panienka wróciła? - rozległo się od strony schodów.
- Tak pani Collins. To była wspaniała sprawa - odrzekła Sherry, nim kobieta pojawiła się w drzwiach - Nieprawdopodobne, że istnieją jeszcze inteligentni ludzie. Gdyby ten nie był zbrodniarzem, chętnie bym go poślubiła. To istny geniusz...
*
James nie mógł pobyć się z pamięci tajemniczej kobiety. Panna White zagościła w jego umyśle na dobre. Te przeprosiny. Intrygowało go, skąd wiedziała, że jest przyjezdny. Osobiście umiał patrzeć i widzieć, jak to mówią, ale nie spodziewał się spotkać dedukującej kobiety. Może to dlatego, że za bardzo odcinał się od świata. Tyle lat w policji nauczyło go, że nie wolno ufać nikomu. A jednak zamierzał złamać tę zasadę i mimo wszystko pójść na Baker Street. Dopiero co przyjechał i na razie mieszkał w hotelu, ale przydałoby się coś "na dłużej". Bo przecież o to chodziło, prawda? O współlokatorstwo. Panna White zdecydowanie nie wyglądała na prostytutkę lub kogoś tym podobnego.
Z rozmyślań wyrwał Holmesa koniec ulicy. Teraz musiał się skupić na sekundę, by przypomnieć sobie cel podróży. Właściwie to szukał w pracy. Miał ze sobą swoją dokumentację. Nie liczył, że przyjmą go do policji, ale tylko tam mogli mu powiedzieć, co ma robić dalej. Dlatego raźnym krokiem, który nie zdradzał jego wahania i niechęci, ruszył ku posterunkowi. Policjanci powitali go chłodnymi spojrzeniami.
- Ja w sprawie pracy - odezwał się dumnie do pierwszego z nich.
Ten odstawił papierowy kubeczek z kawą i podszedł do pobliskiego biurka. Chwilę grzebał w papierach, a potem odwrócił się do Jamesa z krzywym uśmiechem.
- Henry! Zajmij się panem! - już było jasne, że to nie ten nieprzyjemny typ będzie się męczył z Holmesem.
Zawołany zjawił się natychmiastowo. Był dobrze ubrany, poruszał się żwawo, ale jego twarz wyrażała rozczarowanie. W jednej ręce trzymał telefon komórkowy, a drugą miał w kieszeni. Chyba nie udało mu się do kogoś dodzwonić. Brak obrączki na palcu dopuszczał możliwość, że chodzi o kobietę, a kartka z numerem, który był zapisany ewidentnie kobieca ręką, potwierdzała tę możliwość. Wszystko to wydedukował James w kilka sekund, które zajęło policjantowi wyrzucanie owego numeru. Holmes nie popierał pośpiesznej dedukcji, istniało wtedy zbyt duże ryzyko błędu, ale wolał wiedzieć coś hipotetycznie, niż nie wiedzieć wcale.
- Henry Pistone - przedstawił się policjant - W czym mogę pomóc? - uśmiech na twarzy mężczyzny nie mógł być szczery, w żadnym wypadku.
- Holmes. Szukam pracy, ale nie łudzę się, że mnie przyjmiecie - zaczął James.
- Proszę przyjść ze swoja kartoteką to porozmawiamy, potrzebujemy dokumentów, sporo dokumentów - Pistone był już pewien, że się wymiga.
- Mam wszystko - dwa słowa skutecznie rozwiały jego nadzieje - Już kiedyś służyłem w policji. Co prawda za granicą, ale nie macie tu wielkich różnic. Jednak powtarzam, iż nie łudzę się, że mnie przyjmiecie - Holmes niepewnie podał policjantowi teczkę.
Ten odebrał ją z krzywą miną i otworzył powili. W środku znajdowało się kilka plików papieru. Każda kartka zapisana była drobnym maczkiem.
- Wątpię by miał pan kogoś kiedykolwiek - rzucił od niechcenia Pistone - Taka ilość papieru już mi mówi, że poświęcił się pan dla pracy. Jednak nasuwa się pytanie - skoro twierdzi pan, że go nie przyjmiemy, to co pan tu robi?
- Odesłano mnie do was. Mój życiorys wyklucza jakikolwiek inny zawód niż służba w policji. Dlatego poinformowano mnie, że jeśli wy mi nie pomożecie, to muszę radzić sobie sam. Nie wiem jak mielibyście mi pomóc.
Pistone rozmasował skronie i przekartkował zawartość teczki. Zdecydowanie nie miał ochoty na czytanie tego wszystkiego.
- Przejdźmy do mojego gabinetu - zaproponował.
Holmes nie oponował. Gabinet policjanta był mały, a jego wyposażenie świadczyło, że właściciel zajmuje się morderstwami i innymi intrygującymi sprawami. Holmes też w tym siedział. Przez wiele lat. Praktycznie od zawsze. Jednak coś jeszcze przyciągnęło jego uwagę. Było to zdjęcie kobiety wiszące na brzegu jednej z korkowych tablic. Pod zdjęciem doczepiona była kartka z numerem. Pismo to samo, które widniało na wyrzucanym przez Pistone'a skrawku papieru. Na samym zaś zdjęciu widniała niedawno poznana przez Holmesa panna Sherry White.
- Od czego mam zacząć? - głos policjanta wyrwał Jamesa z zadumy.
- Od samego końca. Tak będzie najszybciej, bo końcówka pozwoli panu stwierdzić, że mnie nie chcecie.
Pistone posłusznie wyciągnął ostatni plik kartek. Było ich wyjątkowo mało w porównaniu z innymi, więc z lekką ulgą na duchu, policjant, zgłębił się w czytanie. W tym czasie Holmes skupił się na powrót na zdjęciu. Co mogła tu robić fotografia tej nieznajomej? W jaki sposób jest ona powiązana z policją? Jednak i tym razem przerwał mu głos policjanta.
- Ma pan rację. Nie przyjmiemy pana. Po czymś takim....
- Wiem - uciął Holmes, a Pistone zauważył czym się ten interesuje.
- Ładna, nie? - spytał i uśmiechnął się - Ale straszna zgrywuska. Chwila! Pan szuka pracy!
Ostatnie zdanie, które wypowiedział wydało się Jamesowi idiotyczne. Przecież od tego zaczął, że szuka pracy. Policjant w tej chwili wydał się zaskoczony i uradowany tym faktem.
- Mam dla pana rozwiązanie - na to Holmes tylko uniósł brew - Rozwiązaniem jest ona - Pistone wskazał na zdjęcie - Panna Sherry White, prywatny detektyw, Baker Street 221B. Proszę się udać do niej. Może zostanie pan asystentem.
James wbił wzrok w fotografię i zastanawiał się chwilę. W sumie i tak miał do niej iść. Jak miałoby zaszkodzić to, że zgłosi się do niej także o współpracę?
- Dziękuje za pomoc - uśmiechnął się James i odebrał swoją teczkę - Więc zmierzam na Baker Street.
*
Przy Baker Street 221B rozległ się dzwonek. Sherry ignorowała go skutecznie, leżąc na swojej ulubionej kanapie. Jednak uporczywość z jaką ktoś dzwonił do drzwi, świadczyło o tym, że prędko się nie odczepi. Panna White westchnęła ciężko i opuściła ręce do podłogi. Na schodach rozległ się głos pośpiesznych kroków.
- Panienko Sherry! - pani Collins wyrzuciła to z siebie z żalem - Jakiś pan dzwoni do drzwi!
- Niech go pani wpuści - kobieta się nie przejęła.
- Panienko! - właścicielka była oburzona - Nie jestem odźwierną!
Sherry niechętnie podniosła się kanapy i zbliżyła się do starszej kobiety. Chwyciła jej ramiona i uśmiechnęła się z czułością.
- Rozumiem. Przepraszam, jak mogłam tak panią wykorzystywać...
- Jakoś mogłaś - pani Collins zrobiła krzywą minę, ale widać było, że nie jest zła - Oj dobrze, dobrze! Wpuszczę go - zakończyła ugodowo - Ale tylko ten raz!
Sherry śledziła odchodzącą kobietę. Na twarzy miała wymalowany grymas satysfakcji. Państwo Collins szybko się do niej przywiązali i darzyli ją wielkim sentymentem, choć nie należała do uprzejmych lokatorów. Swoje przemyślenia zakończyła wzruszeniem ramion i podeszła do kominka. Podniosła nóż, który był do tej pory wbity w książkę i zaczęła się nim bawić. Na schodach już było słychać kroki, a panna White wycelowała w zamknięte drzwi wejściowe.
- Otworzy je pod kątem..... Ustawi się najpewniej... Zobaczy nóż i zrobi unik.... - zaczęła mamrotać do siebie.
Wtem drzwi się uchyliły i stanął w nich pan Holmes. Nóż wystrzelił z ręki kobiety i wbił się w drewno tuż nad głową gościa, który wykonał wcześniej stosowny unik. Na twarzy przybyłego malowało się zdumienie.
- Witam panie Holmes - uśmiechnęła się Sherry.
- Witam - odparł z niepewnością.
- Zakładam, że był pan na policji. Rozmawiał pan z Pistonem?
- Skąd... - zaczął James.
- Och przecież pan wie, pan też to potrafi, prawda? Tak mi się w każdym razie zdaje. Co pan powie o mnie? To sprawdzian - zachichotała - Jeśli ma pan ze mną pracować i mieszkać, to musi go pan zdać. Proszę powiedzieć mi coś o mnie.
- O pani? Mam....
- Dedukować - uśmiechnęła się szeroko - Tak. To proste, prawda? Pan jest zagranicznym policjantem. Skąd to wiem? Otóż twoja postawa, krok, a także znak na teczce - przekręciła głowę - Przybywasz z Europy, najprawdopodobniej z Włoch. Świadczy o tym akcent i opalenizna. Singiel. Twój szalik był zszywany, ale nieumiejętnie. Zwykle to kobiety szyją, ale ten zszywałeś ty. Potwierdza to plaster na prawym palcu wskazującym. Jaki mężczyzna sam szyje? Samotny. Raczej nie masz rodzeństwa. Nie wyglądasz na bogacza, a tacy gdy mają problemy zwracają się do rodziny. Więc albo nikogo nie masz, albo jesteś z rodzeństwem w złych relacjach. Palisz. Pierwszym i oczywistym dowodem jest zapach, ale ten można złapać spędzając czas w towarzystwie palaczy. Ty jednak masz w kieszeni marynarki zapalniczkę, tylko palacze noszą je pod ręką. Nie rozumiem tylko czemu opuściłeś kraj. Chyba coś przeskrobałeś skoro i w naszym kochanym Scotland Yardzie cię nie przyjęli. Pomyliłam coś? - na koniec spojrzała mu w oczy.
- Jestem z Włoch, byłem policjantem. Jestem samotny, zawsze byłem, można powiedzieć, że coś przeskrobałem w pracy. Palę. Jednak mam młodszą siostrę. I nie jestem z nią w złych relacjach. Jednak z kłopotami nie zwrócę się do trzynastolatki.
- Ach! Nie uwzględniłam nastolatki! - Sherry uderzyła się ręką w czoło - Głupia, głupia!
- Nie zgodził bym się z tym. Nie spodziewałem się nigdy spotkać dedukującej kobiety. Oraz.... Nie pomyliła się pani. Ja także to potrafię.
White spojrzała mu przekornie w oczy i uśmiechnęła się. Wskazała ręką fotel przy kominku, a sama rozsiadła się na kanapie.
- Pani Collins! Zrobiłaby nam pani herbatę?!
- Nie jestem służącą! - odpowiedziała właścicielka z dołu.
- Herbata będzie za dziesięć minut. Słucham. Co pan o mnie powie?
Holmes usiadł posłusznie w fotelu i począł przyglądać się kobiecie. Jej noga podrygiwała niespokojnie, ręce błądziły po kolanach. Ubrania miała stosunkowo nowe, ale nie drogie. Nie używała perfum. Włosy rozpuszczone i z lekka zaniedbane. Usta nieśmiało pociągnięte szminką. Buty przechodzone, musi je lubić. Nie była ubrana szykownie, raczej wygodnie. Holmes złożył ręce w "wieżyczkę" i jeszcze raz obejrzał ją od stóp do głów. Wysportowana, jednak to umysł był jej potęgą. Niezadbane paznokcie. Na rzęsach odrobina maskary. Za uchem i na rękach stare blizny. Na przedramionach niewyraźne ślady po plastrach nikotynowych, około trzech. Następnie rozejrzał się po pokoju. Niechlujnie porozrzucane rzeczy. Masa papierów na stoliku. Niedokończony obiad na stole w kuchni. Na kredensie, także w kuchni, nowoczesny mikroskop. Na kanapie, na której siedziała kobieta poduszka z flagą Anglii. Nad kominkiem obraz wioski i pasących się koni. Na fragmencie ściany pomiędzy oknami podkowa.
- Tak więc - zdecydował się odezwać - Nie chciałbym strzelać, ale zakładam, że nie urodziłaś się tutaj. Chyba w jakiejś pobliskiej wsi - ta podkowa i obraz nad kominkiem. Jednak jesteś typową Angielką, tak zakładam. Ta poduszka i poprosiłaś o herbatę dla nas, a dochodzi piąta. Najwidoczniej rzucasz palenie, bo masz ślady po plastrach nikotynowych. Trzy naraz?
- Pomagają w myśleniu - odparła.
- Często się nudzisz, żyjesz chwilą. Pewnie dlatego jesteś detektywem. Szukasz zabawy i adrenaliny. Nie dbasz zbytnio o wygląd, ale szminka i maskara sugerują, że lubisz się podobać. Nie jadasz regularnie, nie skończyłaś dzisiejszego obiadu - skinął głową w kierunku kuchni - Nie lubisz porządku...
- W porządku trudniej znaleźć to, czego się szuka - uśmiechnęła się zadziornie.
- Często biegasz, jesteś wysportowana. Masz też sporo blizn. Ta twoja praca musi dawać nieźle w kość.
- To Cię chyba nie zniechęca? - posłał mu zwodnicze spojrzenie.
- Ależ skąd. Nie jesteś zbyt bogata, ale masz dostęp do nowoczesnych technologii. Pewnie policjanci cię lubią - powiedział z powagą.
- Pistone lubi, gdy się go wyręcza w skomplikowanych sprawach - wyjaśniła.
- O rodzinie nic nie umiem powiedzieć - zakończył wzruszeniem ramion.
- Mam kogoś? - spytała.
James na chwilę się zamyślił i szybko raz jeszcze przyjrzał kobiecie i pokojowi.
- Na pewno nie męża, brak obrączki...
- Za daleko szukasz - jęknęła - Masz pod nosem odpowiedź.
Holmes zmarszczył brwi i przeanalizował to, co wie o kobiecie. Co mógł przegapić? Coś oczywistego....
- Nie masz - odparł, a jego źrenice się rozszerzyły.
- Czemu tak uważasz? - uśmiechnęła się szeroko.
- Bo rozmawiam z Tobą w sprawie nie tylko współpracy, ale i współlokatorstwa. Po co miałabyś mieszkać z kimś obcym, gdybyś miała mężczyznę bliskiego twemu sercu...
- Brawo....
W tej chwili drzwi do mieszkanka się otworzyły i weszła przez nie pani Collins niosąca na tacy dwie filiżanki herbaty i miseczkę biszkoptów. Podreptała do pobliskiego stolika i zostawiła na nim wszystko.
- Pani Collins, pan Holmes wynajmie pokoik na górze - zaczepiła właścicielkę Sherry.
- Och! Jak cudnie! - uradowała się starsza kobieta.
Ani panna White, ani pan Holmes nie rozumieli powodu jej radości. Jednak ludzie starsi są tak emocjonalni i tak bardzo polegają na impulsach, że niezrozumienie ich przez ludzi posiłkujących się wyłącznie faktami było zrozumiałe. Całe więc zajście zostawili bez słowa komentarza. Pani Collins opuściła pokój, a oni uśmiechnęli się do siebie.
- Myślę, że dobrze będzie się nam razem pracowało. Nie zaszkodzi panu szczypta tej pasji....
Well, well, well... No moja droga, jestem pod wrażeniem. Podoba mi się pomysł na fabułę. Pogrzebiemy Holmesom w przeszłości. :D
OdpowiedzUsuńSceny Sherry- pani Collins! Najwyraźniejsze nawiązanie do serialu: Sherlock - pani Hudson. Tak, tak zauważyłam. ;p
Zobaczymy jak to rozkręcisz. Jestem strasznie ciekawa. Oczywiście zostaję!
S.c.
Ps. "Pistone romansował skronie.." ? :D
Super. Epicko. Magicznie. Czegoś takiego jeszcze nie było! Rodzice Sherlocka, różni, choć genialni. Świetne postacie. A tło bloga - ^^<3^^
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię jak zwykle :)
Kumpel
Trzy zastrzeżenia: Angielka z dużej litery, jeśli chodzi Ci o narodowość i nie "tą możliwość", tylko "tę możliwość", bo tą i tę używa się w zależność od przypadku z jakim występują. Poczytaj również o używaniu apostrofów przy imionach. James nie lubi apostrofu. c:
OdpowiedzUsuńOprócz tego, to naprawdę muszę pogratulować Ci świetnego pomysłów, dawno nie czytałam opowiadania, które by mnie jednocześnie zaciekawiło i było takie... hm... w sielskich klimatach. (Na razie przynajmniej). Sherry polubiłam od razu, naprawdę jest taką energiczną postacią i widać, po kim Sherlock odziedziczył niektóre zachowania. I ta cała relacja pomiędzy Sherry i panią Collins - zupełnie jak Sherlock z panią Hudson, jak już zauważyła Sara. Pana Holmesa też polubiłam. To jego rezerwowe podejście strasznie wyróżnia go jako postać. Cały czas się uśmiechałam przy jego stwierdzeniach, że go nie przyjmą do policji. Swoją drogą, co taki potulny człowiek mógł przeskrobać?
Jestem ciekawa, jak potoczy się współpraca pomiędzy Sherry i Holmesem, szczególnie, że są tacy różni. Być może ta energiczność kobiety udzieli się również Holmesowi, przynajmniej mam taką nadzieję. (Sherry chyba nie ma zamiaru kolejny raz testować jego reakcję, rzucając w niego całym, nowym kompletem noży kuchennych).
Z takich kolejnych dręczących mnie pytań: To są czasy współczesne, czy trochę wcześniejsze? c:
Pozdrawiam i życzę weny, być może do końca tygodnia spróbuję skomentować więcej rozdziałów w Twoim opowiadaniu.
Alathea
Och dziękuję za tak wiele miłych słów!
UsuńWiem, apostrofy to dla mnie czarna magia i nie potrafię zrozumieć kiedy je dawać, a kiedy nie, więc na pewno skorzystam z Twojej podpowiedzi, co do Jamesa :>
Angielkę i "tę możliwość" też już poprawiłam ;)
Czasy współczesne, bo gdybym się trochę cofnęła, to z pewnością bardzo bym wszystko przekłamała - jestem noga z historii, a w nowinkach technicznych i sprawach temu podobnych zaraz zrobiłabym mętlik xD
Cieszę się też ogromnie, że opowiadanie Ci się spodobało :3 Miło wiedzieć, że nie robię tego wszystkiego na darmo i że jest sens pisać dalej :D
Apostrofy to skomplikowana sprawa, ale najlepiej to zrobić sobie na przykładach. Jak masz proste, zagraniczne imię typu James - nie ma apostrofów, bo nic się w nazwie nie gryzie. Jak nazwisko Ci się kończy na "e" - to też będzie apostrofów, bo w dopełniaczu potrzebne będzie Ci "a" na końcu - na przykład przy imieniu Lawrence. Na przykład: W domu nie było Lawrence'a. (Bez apostrofów wygląda to dziwnie). Podobny przypadek będzie przy imionach i nazwiskach zakończonych na "y". Łatwo to zapamiętać na przykładach z Harry'ego Pottera.
UsuńHarry - Harry'ego - mamy apostrof
Malfoy - Malfoya - nie ma apostrofa
"y" nie lubi "e" po prostu. c:
(Tych zasad jest multum, ale jak się pisze opowiadanie, to lepiej sobie nie utrudniać życia z francuskimi nazwiskami, bo tam apostrofy szaleją).
A ja akurat historię uwielbiam, dlatego trochę ubolewam nad tym, że to współczesność, ale z drugiej strony tyle razy się spotkałam z opowiadaniami, gdzie zmasakrowano realia historyczne, że aż w sumie wolałabym nie ryzykować. c: